Zbyszka Levandka zapoznałem 2 lipca 1995r. na Warsztatach Bluesowych w Zakrzewie. Oczywiście osobiście, gdyż znałem go już wcześniej z wielu płyt które do dziś są w mojej kolekcji. A wtedy pewnego razu za siedmioma górami, za siedmioma lasami w Zakrzewie, grałem sobie w Domu Polskim na jam session. Na scenie niezbyt tłoczno. Raz po raz jakieś zmiany - a to zmieni się basista, a to perkusista... a ja sobie gram na gitarce i czas mi płynie swobodnie, średniacko, i takie jakieś dźwięki wydobywam, nie żeby byle jakie, no ale takie przeciętne nienamiętne... Aż tu nagle coś się w mojej grze zmienia nie do poznania! Cóż to ja gram? - myślę sobie! Jakie dźwięki teraz fajno-śliczne mi spod paluszków wylatują, jakbym nagle wiatru w żagle, ewentualnie - w skrzydła dostał i szybował po niebie niebieskim. Normalnie odlot! Nagle zacząłem grać takie dźwięki, jakich bym się po sobie nigdy nie spodziewał! Zastanawiam się cóż to też mnie tak kręci. No więc w pewnej chwili, czyli w pewnym momencie odwracam się i cóż to widzę? Za bębnami siedzi kto? Levandek! No i wszystko jasne!